Do dziś nie potrafię wyjść z zachwytu, że w całym tym swoim internetowym ekshibicjonizmie znalazłem kilka dni na totalnie prywatny reset z dala od internetów. Nie będzie więc zdjęć, podróżniczych vlogów, czy opowieści rodem z najlepszych przewodników turystycznych (chlip, chlip). Za to nigdy nie zrezygnuję z opowiadania o efektach mojego małego, podróżniczego nawyku. To obserwacje tzw. lokalsów. Wówczas włoskie zwyczaje nie mają przede mną tajemnic.
Ja to ubóstwiam. Wystarczy mi stolik na mniejszym lub większym placu, espresso albo kieliszek wina i wtapiam oczy w otaczającą mnie prozę włoskiego życia. Chociaż nie, to złe słowo. Z prozy wieje nudą, a włoski charakter to energia, teatr i dramaturgia w jednym. Ale też nie o tym, nie o tym.
Włoskie zwyczaje zaczynają się od estetyki
Gdybym był współczesnym Napoleonem Bonaparte, to po każdej zagranicznej podróży nakazałbym jednym dekretem natychmiastowe przyswojenie najlepszych cech obcych narodów. Od Włochów najchętniej zaadoptowałbym wyczucie estetyki i dobry gust.
Jasne, na pewno znajdziesz sporą różnicę między wrażliwością modową mieszkańców Mediolanu, a wystrojem małego sklepiku w Rimini, ale to i tak znacząco powyżej średniej w kraju nad Wisłą. Widać to szczególnie w tym, co i jak na sobie noszą. Nawet panowie przemierzający wąskie uliczki na skuterach wyglądają w garniturach elegancko. Ale co ważniejsze, ubierają się tak, że bije z nich pogodny, ciepły nastrój.
Wsiądź do samolotu do Polski, udaj się autobusem lub tramwajem do centrum miasta i przyjrzyj się statystycznemu rodakowi. I nie, nie chodzi mi już nawet o totalną ignorancję dla rozmiarów i proporcji. My się ubieramy nudno. Depresyjnie wręcz! Szary, czarny, szary, czarny, gdzieniegdzie jakiś beż i na dupie dżinsy. Brrr! Po powrocie z Włoch, Hiszpanii czy Portugalii Polska wygląda jak kraj, gdzie albo panuje permanentna żałoba, albo od wschodu do zachodu słońca mijają 3 godziny. To jest strasznie przygnębiające.
Leniwe rytuały
Uskuteczniam je u siebie od dłuższego czasu, więc doskonale ich rozumiem. To jest coś pomiędzy slow life, a wyjątkową adoracją czasu spędzanego z najbliższymi. Widać to zwłaszcza, kiedy celebrują posiłek. Z rodziną przesiadują w restauracji godzinami. Najpierw przystawka, później dane głównie, potem jeszcze sałatka, na koniec deserek. Bez pośpiechu, na luzie i z gracją. Włosi nie jedzą. Włosi uprawiają rytualną mszę nad talerzem.
A skoro już jesteśmy przy jedzeniu. To tak jak w Hiszpanii i Portugalii, tak we Włoszech (cały czas w porównaniu z Polską) sieciówki nie trafiają do ich gustów. Wcale tak łatwo nie znajdziesz Starbucksa, KFC czy McDonald’s. Wszędzie świetnie radzą sobie malutkie biznesy gastronomiczne. Nie znam twardych danych, ale moje subiektywne obserwacje każą mi sądzić, że Polska jest rajem dla rozwoju sieciowych marek (może to zasługa budowania na potęgę centrów handlowych?). W każdym razie oni tego nie jedzą.
Włoskie zoo
Serio. Chyba w żadnym europejskim kraju nie widziałem na ulicach tylu psów, ile zobaczyłem we Włoszech. Chodziłem po ulicach Lizbony, Madrytu, Paryża i wielu innych miastach. Ale nigdzie nie spotkałem takiego widoku. Może jacyś znawcy wiedzą, skąd się to u nich wzięło? Jasne, to niezwykle ujmujące i dobrze o nich świadczy, ale ten fenomen musi mieć gdzieś swoje korzenie.
W każdej restauracji pies bardzo mile widziany. Dostaje miskę z wodą, a w sklepach zawsze stała bez proszenia. Mają nawet plażę dla psów. Wszędzie psy. Wszędzie! Nawet po dwa przy jednym właścicielu. Wózki i ubranka dla psów to powszechny standard. Psy jak dzieci. Widok niekiedy wzruszający. Na pytanie, ile we Włoszech jest zwierząt domowych, bez wahania odpowiadam: tyle samo co mieszkańców.
Coperto
Jeśli we Włoszech jest coś, od czego nigdzie nie uciekniesz, to na pewno będzie to tzw. coperto. Do każdego rachunku, nawet za filiżaneczkę espresso, doliczają obowiązkową opłatę. Wszędzie. Z kawy za 2 euro, robi się kawa za 3 euro. W droższych restauracjach coperto jest jeszcze wyższe.
Ciężko to nazwać obowiązkowym napiwkiem, ciężko porównać to do jakiejś taksy klimatycznej w polskich kurortach nad morzem czy w górach. To jest coś z rodzaju początkowej opłaty za trzaśnięcie drzwiami w taksówce. I o ile w taxi widzę w tym sens, tak do dziś nie rozumiem, dlaczego skąd opłata za pobrudzenie talerzy? Tym bardziej, że nie robi żadnej różnicy w obsłudze czy nakryciu.
Rosjanie
Nie wiem, czy Rosjanie bardziej kochają Włochy, czy Włosi rosyjskich turystów. Ale jedno jest pewne. W Rimini drugim urzędowym językiem powinien być rosyjski. Cyrylica w menu ważniejsza niż angielskie tłumaczenie. Wszędzie pytali mnie, czy podać rosyjskie menu. Absolutnie się teraz nie dziwię, dlaczego włoska minister unijnej dyplomacji wyjątkowo ostrożnie wypowiadała się o sankcjach nakładanych na Rosję. Włoska turystyka na pewno bardzo by na tym ucierpiała. Interesy ponad wszystko.
Śniadania
W Polsce dudni się od lat, że śniadania to najważniejszy posiłek dnia. Nie wiem, jak długo i zdrowo żyją Włosi, ale włoskie zwyczaje mówią: nie jemy śniadań. A przynajmniej nie takie, jak w Polsce. Widać to nawet w hotelach, gdzie poranny posiłek jest po prostu ubogi. Znajdę 10 rodzajów ciastek, herbatników i Nutellę, ale kanapki? Mowy nie ma! To nie w ich stylu. Na espresso potrafią od rana wytrzymać aż do 12-13 kiedy jedzą pierwszy, większy lunch.
Przejazdy kolejowe
Całych Włoch nie zwiedziłem, ale bardzo szybko rzuciła mi się w oczy jedna zasadnicza różnica. Nawet na peryferiach miast i prowincji tory kolejowe przecinają ulice bezkolizyjnie. Samochody jadą albo po kładkach nad torami, albo w tunelach. Może błaha sprawa, ale godna uwagi. W Polsce nigdy nikt o tym nie myślał, bo liczyła się zawsze cena inwestycji. Taniej było wybudować przejazd kolejowy, niż tunel czy kładkę.
Przejazdy kolejowe jednopoziomowe też u nich istnieją, nawet w pobliżu Rzymu. Wystarczy przejechać się pociągiem na trasie Roma Termini — Albono Laziale, po drodzie jest kilka takich przejazdów.
Wszystkie są strzeżone.
Żadko są przejazdy jednopoziomowe na liniach wielotorowych. Na jednotorowych są.