
Opowiadając moją historię z newsletterem na blogu, mam cały czas z tyłu głowy jedno zasadnicze pytanie. Czy to wszystko mi się opłaca? I wyczuwam, że jako obserwator, zadajesz sobie podobne pytanie.
Kreatywne budowanie listy odbiorców, pomysły na ekskluzywne treści, personalizowanie komunikatu, analiza statystyk… ufff, pożeracz czasu. A co dostaję w zamian?
W zamian dostrzegam (i bardzo doceniam) wasze publiczne wyrazy zadowolenia. Nawet takie, że do treści w newsletterach chętnie jeszcze wrócicie. Ale to co widać w komentarzach, to nie wszystko. Zajrzałem więc do statystyk i nie mam ochoty niczego ukrywać.
Pierwszy newsletter poszedł do tych, którzy zapisali się podczas SeeBloggers. Otrzymali ode mnie tajemny link do artykułu podsumowującego moją prelekcję. W żaden inny sposób nie znajdziesz tego wpisu na moim blogu. Efekty?
Zero wypisanych, zero zwróconych, zero zgłoszeń spamu. Jesteście zdumiewająco uprzejmymi ludźmi. 18 proc. kompletnie mnie zignorowało (w następnym akapicie napiszę o moich podejrzeniach dlaczego), a ponad połowa kliknęła w przesłany link i dotarła przez to na bloga.
Czy to dobry wynik? Nie umiem w tej chwili ocenić, bo nie mam dużego porównania, a to bardzo istotne. Dlaczego 18 proc. nie otworzyło? Tym bardziej, że był to ekskluzywny link do artykułu po prelekcji?
Obstawiam, że e-mail wpadł do spamu (miałem takie jedno zgłoszenie od czytelnika). Poza tym dużo adresów pochodzi z domeny „gmail.com”, które filtruje algorytm i odprowadza je do zakładki „oferty”(a tam czasem nie chce się zajrzeć).
Tylko jak temu zaradzić?
Pierwsze antidotum jest zarazem najłatwiejsze. Jeśli naprawdę zależy ci, by nie przegapić wartościowego newslettera, koniecznie dodaj adres e-mail do swoich kontaktów (lub utwórz regułę). Mimo, że gdzieś ujrzysz „wysłane przez getresponse”, to w rzeczywistości e-mail ode mnie przychodzi z adresu „kamil@socialtalk.pl”. Taki też powinieneś dodać do swoich kontaktów.
Druga rzecz jest niebywale sprytna. Z poziomu statystyk na GetResponse sprawdzam, kto nie otworzył e-maila i od razu jednym kliknięciem wysyłam tylko do tej grupy spersonalizowane przypomnienie.
Filtrowanie grup odbiorców po różnych zachowaniach (otwarte, kliknięte, kiedy, od jak dawna jest nieaktywny, etc.) jest w GetResponse bardzo rozbudowane. Ale dzięki temu widzę ogromny potencjał na coś w stylu programu lojalnościowego. Otwierasz? Klikasz? Przyjmuję Cię do elitarnej grupy, która coś jeszcze zyskuje.
Ale pewnie zastanawiasz się teraz, ilu z tych 13 odbiorców zareagowało na moje przypomnienie? To też z łatwością sprawdziłem w statystykach.
Finalnie więc newsletter otworzyło 80 proc. odbiorców, a 60 proc. kliknęło. Jestem usatysfakcjonowany. Drugi newsletter wypadł nieco gorzej.
Nie wygląda fatalnie, choć satysfakcjonujące minimum ustawię sobie od teraz na poziomie 50 proc. klikniętych. Tym bardziej, że w newsletterach chcę zawsze dodawać coś bonusowego, czego nie znajdziesz w inny sposób na blogu. Tylko wtedy idea spersonalizowanych biuletynów ma głębszy sens, a Ty chętniej będziesz klikał (obecność w elitarnej grupie mocno motywuje).
W przyszłości będę robił sobie porównania, żeby dowiedzieć się, co Was bardziej kręci (i na pewno o tym opowiem). Tymczasem dowiedziałem się, że bardzo chętnie otwieracie e-maile ode mnie, a mniej więcej połowa z Was ma ochotę na dalszy etap flirtu. 😉
[box type=”info” width=”100%” ]Wpis powstał dzięki współpracy z GetReponse, którego narzędzia używam i testuję na co dzień. Marka nie ma żadnego wpływu na to, o czym dokładnie piszę, jak piszę i kiedy piszę. Zachowuję pełną niezależność i swobodę wyboru w przedstawieniu testowanego przeze mnie produktu.[/box]