Strona główna Social & Media Ekologiczny styl Kingi Rusin. Coś mi tu nie gra

Ekologiczny styl Kingi Rusin. Coś mi tu nie gra

3
Ekologiczny styl Kingi Rusin. Coś mi tu nie gra

Kilka miesięcy temu obrzuciliśmy się z kilkoma blogerami garścią argumentów o skuteczności ich działań podczas godziny dla Ziemi. Dyskusję można podejrzeć poniżej.

Wygrały twarze, przegrała Ziemia

W dużym skrócie uważam, że kampanijne podejście do ekologii bardziej lansuje poszczególne jednostki, niż realnie zmienia ludzkie nawyki. Oczywiście, godzina dla Ziemi ma wymiar happeningowy i udział mniej lub bardziej znanych facjat miało wywołać szum w mediach.

Problem polega jednak na tym, że z ekologią jest jak z odchudzaniem. Jeśli machniesz sobie sztangą raz na rok dla usprawiedliwienia własnego sumienia, to twoja sylwetka nie drgnie. Nie wierzę zatem, że pokazywanie życia przez dwa dni o świeczce (tak, mówię o blogerce Nishce), czy wykonanie loga WWF-u z kwiatów jednorocznych na skarpie w Warszawie (tak, mówię o blogerze Tomku Ogrodniku), jakkolwiek długofalowo wpłynie na zmianę nawyków.

To zwykła krótkowzroczność. Ale jeśli ktoś miałby ochotę wykazać korelację, pomiędzy tymi strzałami, a realną zmianą nawyków, jestem otwarty na merytoryczną dyskusję.

Jeśli zatem chodziło o lans i szum w mediach – wyszło znakomicie. Serio, nie szydzę.

Intuicja podpowiada mi jednak, że cele WWF-u są trochę inne. Chodzi o systematyczne dbanie o środowisko i zmianę nawyków. A postawy nie nie da się zmienić jednym strzałem. I nie wystarczy samo podpisywanie się pod długofalowymi celami. Czyny, nie słowa.

Sugerowałem, żeby oprócz happeningów wybrać sobie zmianę jednego nawyku i chociaż raz na kilka tygodni pokazywać postęp, utrwalając przekaz w świadomości odbiorców. Żeby cokolwiek realnie zmienić, trzeba to robić regularnie i równie regularnie o tym mówić i pokazywać. Na co dzień, a nie od święta.

Śledziłem przez ostatnie trzy miesiące profile i blogi blogerów, którzy brali udział w kampanii WWF-u. Nic. Zero o jakichkolwiek nawykach ekologicznych. Nie myliłem się, że to był jeden, lanserski strzał. Wygrały twarze, przegrała Ziemia. O to chodziło? No to się udało. Ale zostawmy w spokoju mało wiarygodnych blogerów.

Kinga Rusin bardziej (nie)wiarygodna…

Prezenterka TVN-u co roku dla godziny dla Ziemi wchodzi na szczyt Pałacu Kultury w szpilkach. Znów happening – ok, rozumiem. Na drugi dzień zatankuje furę do pełna i nici ze zmiany nawyków.

Ostatnio jednak mało co nie spadłem z krzesła i już się cieszyłem (naprawdę, sprawiłoby mi to ogromną satysfakcję), że będę się musiał z tych wszystkich słów wycofać.

Bo zobaczyłem Kingę Rusin piszącą, mówiącą oraz „instagramującą” o ekologicznych nawykach. Nie raz, nie dwa, ale dość systematycznie. Tu rowerek, tam zdrowa żywność, tu jakieś facebookowe oburzenia na prezydent Warszawy, że w stolicy brakuje ścieżek rowerowych.

No, no, pomyślałem sobie, to jest właśnie to, czego brakuje mi w postawach blogerów. Tej regularności, tego urabiania chleba na co dzień, przestawienia się na ekologiczny styl życia, a nie pokazywania gębusi w jednorazowych, happeningowych strzałach.

…ale coś mi tu nie gra

Kulminacją wzmożonej aktywności był występ prezenterki w Dzień Dobry TVN. W 4-minutowy reportażu pt. „Eko dzień Kingi Rusin” opowiedziała, jak połączyć ekologię z życiem w wielkim mieście.

Oczywiście wszystko jest wyreżyserowaną ustawką, która lansuje jednostkę, serwis internetowy z ekoporadami i własną linię kosmetyków. Kinga Rusin jeździ sobie na rowerku, bo to pasuje do lansowanego stylu życia i wpisuje się w promocję jej kosmetyków (musi być spójne z tym, co na Fejsie i Instagramie).

Na co dzień jednak jeździ furą z bardzo mocnym silnikiem, do którego wlewa mnóstwo benzyny. Rekreacyjne jeżdżenie w weekendy to żadna ekologia, żadne systematyczne dbanie o środowisko. To zwykły obrazek, który pasuje do tych puzzli, ale nie pasuje do gwiazdy. Bo do gwiazdy pasuje wypasione 4 koła. Ekologia pełną gębą, prawda? Usiadłbym i się zamknął, gdyby nagrali ją kilka razy jeżdżącą rowerem do pracy, zamiast samochodem, a nie na ustawkę po Krakowskim Przedmieściu.

Torba na zakupach plastykowa. Skoro to reżyserowali, mogli chociaż dać jej do łapy papierową albo wielokrotnego użytku. Wrzucili za to dobry chwyt z przejażdżką rowerkiem na straganik, a nie do jakiegoś tam sklepu. Sama Rusin używa słów, które znów tylko ładnie pasują do całego obrazka. „Swojskie truskawki bym chciała”. „Swojskie” idealnie pasuje do ekologicznego stylu życia. „Byleby nie podróżowało z drugiego krańca świata”. O, proszę, i wyszło, że na dodatek patriotka 😉 Głupi lud to kupi.

Jeszcze więcej prawdy?

Plotek rzuca w nagłówku, że Kinga Rusin „pokazała swoją kuchnię i salon”. Czy ujęcia w reportażu i wpisach robione są w domu Kingi Rusin? Mocno w to powątpiewam. Mieszkanie wygląda na pozbawione codziennego życia, jest puste, bez prywatnych akcentów (o takie rzeczy zadbali chociaż u Perfekcyjnej Pani Domu, choć dom był wynajęty) i co kluczowe w tej kwestii, jest wystawione na sprzedaż w serwisie Domiporta. Oczywiście, kto komu zabrania sprzedać własny apartament?

Szkopuł w tym, że serwis Agory podawał na jesieni ubiegłego roku, że apartament na Mokotowie sprzedała za ponad 3 mln złotych. Teraz znowu w nim jest, robi filmy i zdjęcia, a mieszkanie wystawione jest na sprzedaż?

Kupy się to nie trzyma wcale. Najpewniej jest tak, jak z Perfekcyjną Panią Domu, której dom został wynajęty na potrzeby reality show, mimo że TVN usilnie twierdził, że to jej dom. Jasne, to był dom Perfekcyjnej Pani Domu, ale czy był domem Małgorzaty Rozenek? Nie, nie był. Subtelna różnica, ale głupi lud to kupi.

Kupi też Pana Adriana z Poznania, który wystąpił już chyba we wszystkich TVN-owskich reality show. Był surowym rodzicem, graczem w teleturnieju i jeszcze kimś tam w Ukrytej prawdzie. Ostatnio widziany na konferencji prasowej Wyższej Szkoły Logistyki w Poznaniu jako Adrian Majchrzak, trener drużyny futbolowej. Kim jest naprawdę? Ciężko to ustalić.

Kim jest Kinga Rusin? Prawdziwą zwolenniczką ekologicznego życia? Odpowiedź pozostawiam wytrwałym, którzy dotarli do końca tego wpisu.adrian_colage

3 KOMENTARZE

  1. Paradokumentalne głupoty są reżyserowane, u mnie w mieście jest agencja, są castingi. trener drużyny – może być nim naprawdę, trza by sprawdzić napisy w tych paradokumentalnych pod jakim nazwiskiem go wpisali (jeżeli w ogóle są jakieś końcowe) albo też podstawiono.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj