Nigdy nie lubiłem ślubów i wesel. A ślub ze strachu to już w ogóle wyższa forma przaśności i picowania fasady. Po stokroć wolę pogrzeby, bo tam trudniej udawać emocje. Na ślubach zawsze na potrzeby chwili wszyscy są szczęśliwi. No bo jak inaczej? Zupełnie jak uśmiech cyrkowego klauna. Ale to i tak jeszcze nic w porównaniu z innym problemem.
W ramach preludium powinienem przywalić jeszcze z kilka akapitów hejtu o bzdurnych przesądach, papierologii i całej tej sztucznej otoczce, o której nikt na drugi dzień już nie będzie pamiętał. Ale uszanuję twój czas i wyłożę niepopularną tezę bez zbędnego wprowadzania w temat.
Śluby są dla tchórzy
Śluby są dla ludzi, którzy nie są pewni siebie. Dla tchórzy. Po co komu cyrograf, jeśli ktoś jest pewny swoich uczuć? To tak samo, jak z każdą umową. Podpisuje się ją z pewnych obaw, z braku wystarczającego zaufania po obu stronach. Ludzie to robią, bo chcą się zabezpieczyć na przyszłość, na wypadek nieoczekiwanych sytuacji.
Ludzie, którzy się kochają, mają do siebie niepodważalne zaufanie, nie potrzebują publicznej i pisemnej deklaracji. Pozostali robią to dlatego, że wypowiedziane przed Bogiem, księdzem czy urzędnikiem słowa mają dla nich większą, mobilizującą i oficjalną siłę. Czują presję, że muszą coś udowodnić otaczającemu światu. Gdyby byli pewni siebie, nie organizowaliby szopki na pierdyliard osób.
Ale chciałbym zostać dobrze zrozumiany. Ja po prostu uważam, że tylko tchórze potrzebują jakiś ceremonii, wzniosłych chwil i presji społecznej, by dotrzymać słowa. To takie żałosne, że aby spełnić obietnicę względem drugiej osoby, ktoś potrzebuje całej hordy ludzi. W końcu tu chodzi o związek i życie dwóch osób, a nie całego świata. Ślubujesz coś tylko drugiej osobie, a nie udowadniasz czegoś przed mamuśką czy tatusiem.
Po wszystkim nie trzeba się już starać
Na etapie sprawdzania się ludzie zawsze wykazują między sobą większe zainteresowanie. Trzeba się starać, żeby partner nie odszedł. Trzeba brać pod uwagę fochy, zachcianki i pretensje. No, bo w końcu w każdej chwili może nas zostawić. A po ślubie? To już co innego. Nie wszyscy tak łatwo decydują się na rozwód. A skoro teraz mamy już być do końca życia razem, po co w ogóle się starać?
Tego problemu nie mają permanentni konkubenci. Brak cyrografu jest dla nich najlepszą i największą motywacją. Starają się o siebie przez cały czas. Bo jak się zaniedbasz, to druga połówka z prędkością światła i bez sądowych ceregieli spakuje walizki. Masz więc kopa o sile paliwa atomowego.
Dla mnie ślub powinien być do granic możliwości egoistyczny. Zupełnie nie rozumiem, po co ludzie opróżniają do dna portfele, by zafundować sobie na własne życzenie stres, nerwy i płacz? A czy kok się dobrze układa, a czy w 4 miesiącu ciąży suknia nie uwypukli za bardzo brzucha, itepe itede. I w ten sposób zapominają, po co ten ślub biorą. Biorą go do cholery dla siebie. Nie dla rodziny, nie dla księdza.
Ale co tam. Trzeba przecież coś wszystkim udowodnić. Trzeba przejść te katorgi. Ślub jest dla papierka i gości. W końcu na ślubie najlepiej mają się czuć zaproszeni, to w końcu ich dzień. Przecież lepiej patrzeć, by goście bawili się jak paryska tłuszcza, niż samemu zobaczyć 50 zachodów słońca w podróży dookoła świata, prawda?
Moje wesele to była najlepsza impreza w życiu 😀 Wszystko zrobiłam pod siebie i dla siebie. Taka ze mnie egoistka 🙂
Cieszę się twoim szczęściem! 🙂
Również nie lubię wesel. W szczególności źle czuję się na tych, na których znam sytuację majątkową nowożeńców i wiem, że imprezę na której jestem prawdopodobnie będą spłacać przez najbliższe 4 lata… I po co to?
Dzięki za wyrażenie osobistego odczucia nt. ślubu, jednak ile par, tyle motywacji. Dla mnie tchórzami są ci, którzy przysięgać nie chcą pod różnymi wymówkami. Bo po co wiązać się słowem, którego się później nie dotrzyma. A co do starań. Czy konkubenci czy małżonkowie – brak starań i pielęgnowania relacji prowadzi do momentu, gdy po wielu latach człowieka dopada myśl, ile lat życia zmarnował.
„Ślub jest dla papierka i gości. W końcu na ślubie najlepiej mają się czuć zaproszeni, to w końcu ich dzień. Przecież lepiej patrzeć, by goście bawili się jak paryska tłuszcza, niż samemu zobaczyć 50 zachodów słońca w podróży dookoła świata, prawda?”
Ślub pod publiczkę to faktycznie lekka głupota. Warto jednak zwrócić uwagę na inną możliwość. Sam biorąc ślub cywilny ze swoją partnerką nie zapraszałem z nią zupełnie nikogo. Jedynie dwóch świadków, którzy byli wymagani by cała ceremonia mogła się odbyć. Nie było wesela, wielkiego planowania, nic. Ot zwykłe przygotowanie coby ładnie wyglądać dla siebie i dla aparatu, a potem tylko krótka ceremonia dla kompletnego przypieczętowania związku i wszyscy są szczęśliwi po dziś dzień 🙂
@Michał, ależ absolutnie się z Tobą zgadzam i właśnie o tym napisałem. Ślub powinien być maksymalnie egoistyczny, jeśli czujesz, że robisz to dla siebie i swojej wybranki. 🙂