Bycie głupim i naiwnym jest w Polsce absolutnie legalne. Nie można przecież nikomu zabronić wykonywania nieodpłatnej pracy, jeśli dobrowolnie się na to godzi. Szczególnie wtedy, kiedy finalnym beneficjentem jest światowa gwiazdka pop. Bo nie ma przecież nic bardziej wartościowego, jak bezpłatne harowanie na czyjeś bogactwo. Prawda?
Ale do rzeczy. Alicia Keys zrobi w Poznaniu wkrótce „szoł”. Ponieważ jestem starym, zasiedziałem tetrykiem, który nigdy nie był na żadnym koncercie, to wiem co mówię.
Aby gwiazdka pop mogła świecić na poznańskim stadionie majtkami, do pracy trzeba zaprzęgnąć hordy ludzi. Pardon, ale część z nich można śmiało nazwać niewolnikami. Godzą się wykonywać różne prace umysłowo-fizyczne pod szyldem „wolontariatu”.
Tak, dobrze przeczytałeś. Wziąłem to w cudzysłów, bo w moim osobistym słowniku wolontariat jest czymś nie tylko bezinteresownym, ale też czymś o bardzo szczytnym celu. Pracą, która uszlachetnia i nie jest utuczona komercją.
Być może jestem jednak dinozaurem. Ostatnim żyjącym gatunkiem, dla którego wolontariat nie kojarzy się z komercyjnym występem gwiazd.
Na wszelki wypadek ktoś cwany wymyślił, że pseudo-wolontariuszy nie zatrudni żadna komercyjna firma eventowa, związana z tym koncertem. Bo i nawet litera prawa mówi wyraźnie, że podmioty prowadzące działalność gospodarczą zatrudniać wolontariuszy nie mogą.
Zrobi to za nich Stowarzyszenie Kultury Fizycznej „Kolejorz”, działające przy stadionie miejskim, na którym odbędzie się koncert. Mamy więc komercyjny koncert i organizację quasi non-profitową, która w swoim statusie ma wpisaną szczytną misję społeczną. „Wspieranie i upowszechnianie kultury fizycznej i sportu”
A zatem drogi Obywatelu! Jeśli ci się nudzi, chciałbyś spalić trochę tłuszczu i przy okazji poczuć atmosferę, na którą stać nieco bardziej zamożnych rodaków, zostań „wolontariuszem” podczas koncertu Alicii Keys.
To niebywała okazja, by przez parę godzin w pocie czoła pracować na bogactwo twojej ukochanej gwiazdki. Zbieranie puszek po piwie i zarządzanie motłochem na skrzyżowaniu – gwarantowane! I to wszystko pod szyldem popularyzacji kultury fizycznej i sportu.
A później się dziwimy, że nie ma pracy. A jak jest, to nisko płatna. A jak nisko płatna, to ludzi się nie szanuje. No, pewnie. Bo jak szanować ludzi, którzy sami siebie nie szanują? Większy szacunek do siebie wykazuje ukraińska prostytutka na tyłach dworca kolejowego w Przemyślu.
Zgadzam się z Tobą. To nie wolontariat tylko pieprzony wyzysk.
Mnie najbardziej denerwuje nazewnictwo. Nie nazywajmy dymania w 4 litery wolontariatem, bo obrażamy ludzi i instytucje, które działają bezinteresownie dla naprawdę szczytnych celów.