Mógłbym popełnić wpis w stylu „10 najgłupszych komentarzy na blogach”, ale jeszcze zaczekam. Czuję w kościach, że urodzi się coś fenomenalnego, o czym świat powinien się dowiedzieć. Ale na poczekaniu garść refleksji o jednym typie komentarzy, które wyjątkowo podnoszą mi ciśnienie.
Będę szczery do bólu. Ktoś, kto po przeczytaniu całego tekstu, potrafi z komentarza uczynić jedynie uwagę do błędu językowego, jest w moim rankingu mocno skrzywiony.
Przecież wchodzisz na bloga nie po to, żeby poćwiczyć swoją spostrzegawczość, tylko po to, by wynieść jakąś wartość? Ale hej, to nie kwestia braku pokory, czy kamiennej postawy na twoje uwagi. Powiedz mi o tym – śmiało! Ale zrób to metodą tzw. „kanapki”. Napisz wpierw coś w temacie głównego wątku, a później słusznie przyczep się do błędu językowego. Pokaż, że zainteresowało cię coś więcej, niż skrupulatne punktowanie moich lingwistycznych potknięć.
Bo czym jest jeden, czy dwa błędy, albo literówka w obliczu całego tekstu na 4-5 tys. znaków? Dla mnie mało istotnym szczegółem na tle tego, co naprawdę chcę ci przekazać. Bo czy to znacząco wpływa na cały wydźwięk tekstu?
Naprawdę, ręce mi do kolan opadają, kiedy widzę takich ludzi. Jedyne co mają do powiedzenia, to „a tu powinno być bla, a nie bla bla”. Ok, fajnie, cieszę się, że widzisz to, co ja przegapiłem. Ale kilka takich komentarzy z rzędu w różnych miejscach każe się zastanowić, czego tak naprawdę szukasz w internecie?
Cieszę się, że są ludzie gotowi dbać o nieskazitelność moich tekstów. Serio. Bo to pokazuje, że się z tym blogiem utożsamiają, że widzą w tym wartość, bo płacą swoją uwagą i czasem. I ja to doceniam. Bardzo!
Dlatego to nie próba zamknięcia ust, bo pokazują palcem coś, co może być dla mnie niewygodne. Lubię komentarze, dyskusje i ludzi, którzy nie zawsze się ze mną zgadzają. Ale podziękuję na razie tym, którzy patrzą na teksty przez okulary z filtrem o nazwie „błąd językowy”.
Mamy taką naturę, że nie lubimy robić, ale kochamy innym wytykać błędy. Fakt, trochę tego za dużo. Dzisiaj nawet sam tak napisałem na antywebie po wcześniejszym jednak odniesieniu się do tekstu.
Nagminne błędy i robienie na szybko jednak trochę męczy, ale to inna bajka.
@Paweł, absolutnie zgadzam się z tym, że nagminność powiązana ze świadomością swoich błędów jest odpychająca. Nie chcę wracać do problemu bloga na literkę „A”, bo tam świadomość niechlujności językowej nie idzie w parze z próbami zmian na lepsze. Poprawność językowa jest swego rodzaju szacunkiem dla czytelnika, na który zasłużył. Jasne, bloger nie jest dziennikarzem z wykształcenia, ale z czasem nabiera wprawy i doświadczenia, więc z upływem czasu można wymagać więcej, ale czy tyle samo, co w tradycyjnych mediach, które też schodzą na psy?