Problem, który coraz bardziej zaczyna dotykać blogosferę, w polskim internecie zadomowił się już jakiś czas temu. Postępująca komercjalizacja i profesjonalizacja blogów doprowadza do sytuacji, w której zaciera się granica między treściami wynikającymi ze współpracy z marką, a treściami zupełnie wolnymi od przekazów reklamowych.
Ale żebym został dobrze zrozumiany. Nie mam nic przeciwko reklamom i zarabianiu na blogu. Mam zwyczajnie coraz większy problem, by odróżnić na blogach oba rodzaje treści.
Jakiś czasu temu wprowadziłem u siebie kategorię „to lubię”, ucinając w ten sposób wszelkie domysły. Wszedłem wówczas w cień czytelnika i zadałem sobie pytanie: czy wystarczająco jasno daję znać, że poszczególne treści nie są wynikiem współpracy z marką?
Wydawało mi się, że tak. Ale tylko wydawało. Po pytaniu, ile Knorr zapłacił mi za zdjęcie produktu na fan page’u, wiedziałem od razu, że wyprzedzenie czytelników o krok, wyprzedzenie wszystkich „ale”, jest konieczne.
Zabawa podejrzeniami
Skąd biorą się domysły, pytania, dociekanie, plotki i nieprzyjemne ucinki? Poniekąd z zazdrości, częściowo ze zwykłego hejterstwa, ale w dużej mierze z faktu, że te kwestie nie są na blogach jasno komunikowane.
Przeglądając blogi, nie wiem, czy wywiad z przedstawicielem jakiejś firmy, to wynik współpracy, czy może po prostu zwykłego zainteresowania blogera tematem i osobą? Szczególnie, kiedy rozmówca to mało znana osoba, pełniąca wyższe stanowisko w firmie. Czy produkt, który jest recenzowany, został przesłany przez pijar, czy jest zwykłym zakupem blogera?
Nie oczekuję chyba zbyt wiele. Wystarczy mi jedno zdanie, w którym bloger wyprzedza domysły czytelników. Ale jak się okazuje, takie podejście do sprawy to rzadkość. W jednej z dyskusji nt. transprentności blogerów, ktoś twierdzi, że bawienie się podejrzeniami to właściwe podejście.
Naprawdę byłoby lepiej, gdybyście się ciągle domyślali, czy to mój niezależny, subiektywny wybór, czy może inspiracja pijaru?
Dobra marka (także ta w roli osoby-blogera) musi być szczera do bólu i konkretna. Bo tylko bez ściemy można zbudować coś wartościowego. Nie twierdzę, że blogerzy w ten sposób oszukują, albo próbują coś ukryć przed publiką. Bo jeśli zapytasz wprost, dostaniesz szczerą odpowiedź.
Z jednej strony czytelnik blogów nie jest głupi i szybko wyczuje, co jest grane. Z drugiej strony, nawet jeśli tej wiedzy nie ma, to na nią zwyczajnie zasługuje. Ale nie po tym, jak zacznie snuć domysły i ucinki, ale tuż przed, by nie było żadnych wątpliwości.
No ale być może, gdyby niektórzy jasno to komunikowali, to okazałoby się, że ich blogi wiele nie różnią się od zwykłego billboardu. Niewykluczone jednak, że nieświadomi czytelnicy są dla niektórych blogerów po prostu bardziej wygodni?
ja wpisy sponsorowane odpowiednio oznaczam, żeby było jasne dla wszystkich, że wpis powstał w ramach jakiejś współpracy
Wlasnie nadrbiam zaleglosci w czytaniu, mam wakacje to i skomentuje czesciej 🙂 Temat calkowicie ciekawy moim zdaniem. Nie jestem jakas wielka fanatyczka sledzenia wszelkiej masci blogow, ale te pare co czytuje to maja raczej dobitnie skonkretyzowane, czy post byl sponsorowany i to lubie. Fajnie sie jest w niektorych sprawach domyslac, nie powiem, jak u Ciebie mi to w ogole nie przeszkadza, bo serio to fajnie piszesz, ale jakie ja moge miec z tego korzysci materialne to nie wiem, to juz jak widze cos ciekawego do ubrania dla dzieci to sie zastanawiam czy jest to opisane, bo zostalo kupione za wlasne pieniadze, przetestowane, a pozniej z 30 razy wyprane i dopiero stwierdzono jakosc, czy zostalo przyslane za darmo, zalozone raz do zdjec, nastepnie po jednym praniu sprzedane na alegro czy gdzies tam. Dla mnie to wazne, bo ja ubrania kupuje, aby w nich chodzic, a nie aby w nich robic zdjecia. I to mnie drazni, ze najpierw krzycza, ze kupuje to co chce, aby w poscie pozniej pisac, ze no jak to ja nie mam prawa niczego dostac gratis przeciez ja na blogu zarabiam. Wielkie tlumaczenie. Wiem nie pisze jakos szczegolnie porywczo, bo pewnie tu chodzi o jakis wiekszy sponsoring, ale akuratnie taki mnie nie dotyczy. Nie zazdroszcze tez, ze inni cos dostaja w ramach wspolpracy. Jednak wole, aby lokowanie produktu bylo jasne, oczywiscie nie musi byc drukowanymi literami, ale raczej, aby ciagle bylo w jednym stylu, a nie jak wiatr zawieje. I serio jest pare blogow, gdzie mozna w ciemno ufac, a pare takich gdzie sie lampka zaswieci. Mam nadzieje, ze bylo na temat.
Pozdrawiam Edyta
@Edyto, poruszyłaś ciekawy temat, o którym już wielokrotnie też dyskutowałem. Chodzi o sposób testowania produktów. Zadałem publicznie pytanie, kiedy recenzja (weźmy na to, że szamponu do włosów) jest wiarygodna? Po 1, 2, 5 czy 10 myciach? I z tym jest niestety dalej problem. Osobiście nie lubię recenzji w stylu unboxing, albo first impression. One dobrze teasują, napędzają początkową chęć, ale dla bardziej wymagających odbiorców liczy się jeszcze opinia z codziennego użytkowania.