Sprzedawanie się, mamona, firma, bloger, współpraca. Ktoś zaraz powie: ale to już było! Uno momento. U mnie na blogu jeszcze nie było. Brakuje mojego głosu. On jest ważny, bo zasługujesz na moją szczerość. Musisz więc wiedzieć, co ja o tym wszystkim sądzę. Reguły gry ustala się zawsze „przed” i nie zmienia w trakcie. Oto one.
***
Jest taka grupa ludzi, którzy na wieść o współpracy blogera z marką potrafią zmieszać go z błotem.
I co jest w tym najdziwniejsze, osoby te przeważnie złego słowa nie powiedzą chociażby o Adamie Małyszu. O człowieku, który nie osiągnąłby wszystkich sukcesów bez obecności sponsorów. A loga marek miał dosłownie wszędzie.
Dlaczego nie powiedzą, że się sprzedał? Przecież mógł skakać na drzwiach od stodoły i lądować w kasku zrobionym z igieł drzew rosnących w Tatrach. Bez sponsorów też jakoś by sobie dał radę. Jakoś.
Takie osoby nie buntują się, kiedy idą do kina oblepionego plakatami. Nie mają nic przeciwko, że przez 30 min. przed seansem muszą oglądać reklamy, chociaż zapłacili za bilet. Nie pisną słowem, kiedy w Skyfall’u widzą Heinekena, który za obecność w tym filmie musiał wyłożyć 45 mln dolarów!
Dlaczego nie powiedzą producentom filmu, że się sprzedali? Przecież mogli zrobić film bez piwa. Dlaczego nie zarzucą aktorom, że za świetną grę mają czelność brać pieniądze?
Wszyscy się sprzedaliśmy. Bez wyjątku. Jeśli nawet nie masz dochodów, to ktoś Cię musi utrzymać. Jak byłeś małym brzdącem, to twoi rodzice też się sprzedali. Sprzedali się swojemu pracodawcy. Oddali mu swój czas, doświadczenie i umiejętności w zamian za wynagrodzenie. Dlaczego im nie zarzucisz, że się sprzedali?
***
A teraz popatrz na mojego bloga, na mój fan page i prywatny profil na Facebooku. Jestem sobą. Nie mam presji, by być tym, kogo najchętniej oglądałyby masy. Nie mam presji, by być tym, kto najłatwiej podpasuje markom do współpracy. Sobie sterem, sobie żaglem. Nikt nade mną nie stoi. Nie muszę chować dumy, bo mój blog to nie biznes. Nigdy nie będzie głównym źródłem dochodów.
Ale jeśli robię coś dobrze, dlaczego miałbym nie zostać dobrze wynagrodzony? Jeśli robię coś bardzo dobrze, dlaczego miałbym nie oczekiwać wysokiego wynagrodzenia? To nie jest postawa roszczeniowa, to nie jest sprzedawanie się. Bo moja wiarygodność nie jest na sprzedaż. Żadna firma, żadna marka nigdy nie będzie tu mówiła moimi ustami.
I żebym został dobrze zrozumiany. Jeśli szanujący czytelników bloger przyjmuje wynagrodzenie za współpracę z marką, to jest wynagradzany za to, że poświęca temu czas. Za to, że się w to angażuje. Ale nigdy za to, żeby mówił dokładnie to, co sobie ta firma czy marka wymyśliła. Nigdy!
Sprzedajny bloger to taki, który ulega pokusom. Taki, który dla współpracy z marką jest w stanie zrezygnować ze swoich ideałów i wyznawanych w życiu wartości. Jeśli za kasę robisz coś, czego nigdy nie zrobiłbyś zupełnie naturalnie, jesteś tylko marionetką w rękach marketingowców, a nie wiarygodnym blogerem, którego opinii można zaufać.
Jeśli twoja ulubiona gwiazdka wystąpi w reklamie, to powie dokładnie to, co jest w scenariuszu. Zarekomenduje produkt, którego nigdy w życiu nie używała i nie będzie używać. Robi to tylko dla kasy.
Choćby nie wiem jak bardzo miałoby się moje konto bankowe powiększyć, na moim blogu nie ma miejsca na współpracę z tymi, których sam z siebie bym nie zarekomendował. To musi pasować do mnie, do mojego stylu życia, do moich wartości. Nikt za kasę nie sprawi, że powiem to, czego ode mnie oczekuje. Mój blog to nie sztuka w teatrze, grana pod jeden scenariusz.
Jestem gospodarzem własnego poletka. Nic innego tak bardzo się nie liczy, jak moja wiarygodność i odpowiedzialność. Wracasz na mojego bloga, bo dobrze się tu czujesz. Masz pewność, że nagle nie zaatakuje Cię irytująca reklama, a wystukane tu słowa są efektem moich osobistych przemyśleń.
Jeśli ktoś w przyszłości kupi mój czas i zaangażowanie, to nie znaczy, że kupi możliwość zamieszczenia z góry ustalonej opinii. O tym warto pamiętać przeglądając nie tylko mojego bloga. Bo właśnie po tym poznasz wiarygodnych blogerów.
Też wczoraj o tym pisałem 😉 Ciebie też zainspirował kompletnie bzdurny tekst zamieszczony na Onecie o sprzedajnych szafiarkach? 🙂
Ja mam takiego pecha, że tematy tkwią w moich szkicach miesiącami i czekają na najlepszy czas. Miałem publikację w planach w grudniu, ale temat znów ożył, więc wsadziłem go wcześnie. Tekst w Onecie jest tendencyjny, ale są tam pewne aspekty, pod którymi jestem gotowy się podpisać. Mnie przesadne blogocelbryctwo też potrafi zirytować i mogę sobie wyobrazić, co czują ludzie po drugiej stronie.
Też chciałem napisać o tym wcześniej.
Racja, że błędy są zawsze po obydwóch stronach, ale tekst był bardzo przesadzony. Ja nigdy nie spotkałem, nie czytałem, nie słyszałem o sprzedajnym blogerze, a patrząc na blogosferę podoba mi się to co widzę 😉 Racja, że zawsze trzeba postawić się po drugiej stronie i możliwe, że niektórzy blogerzy (ja nie słyszałem) czasem przesadzają, ale to w końcu ich blog i ich zasady. Jak będą pozwalać sobie za dużo to w końcu zostaną z niczym i tyle 😉