Jesteś studentem, albo z dumą trzymasz w szufladzie dyplom? Super! Możesz się tym dziś pochwalić co najwyżej u cioci na imieninach, bo tylko stare pryki będą widziały w tym jakąś wartość. Jeśli twierdzisz, że studia nadal są ważne, nie wiesz, co mówisz.
Dobrą dekadę temu szedłem na studia. Żeby zdobyć indeks, musiałem zdać egazmin wstępny i być lepszym od 12 innych kandydatów. Dziś studiować mogą dresiarze, a magistra ma nawet Pudzian. Ludzie, którzy o studiach dekadę temu mogli co najwyżej poczytać w gazetach. O ile w ogóle potrafili czytać.
Jak czegoś jest dużo i łatwo dostępne, to ludzie przestają to cenić. Jak się czegoś nie ceni, a zwłaszcza zmarnowanego czasu na studiowanie, to staje się wtedy nikim.
Masowość studiów doprowadziła do sytuacji, w której za kilka lat co drugi Polak przed trzydziestką będzie miał dyplom. W przeliczeniu na jednego mieszkańca to więcej niż takie potęgi jak USA, Francja czy Niemcy.
Problem polega jednak na tym, że ilość magistrów wcale nie przekłada się na wyższy intelekt, czy np. większą świadomość obywatelską. Bo czy dziś częściej reagujemy na akty wandalizmu niż 10 lat temu? Wątpię, szczerze wątpię.
Aaaaaby znaleźć jakąś pracę….
Ale pal licho intelekt. Gorzej, gdy przychodzi znaleźć pracę. I tu dopiero zaczyna się prawdziwy dylemat. Przez 5 lat ludzie faszerowani są pozorną, do niczego i nikomu potrzebną wiedzą. Wiedzą, która jest kompletnie odklejona od galopującego rynku pracy i zapotrzebowań pracodawców.
Jeśli ktoś chce mnie przekonać, że wiedzę ze studiów można wykorzystać w pracy, to tak, jakby sprzedawał wodę w czasie długotrwałych opadów deszczu. Kiedyś nawet zapytałem znajomych ze swojego kierunku, ile dziś w pracy zawodowej wykorzystują to, co przyswoili przez 5 lat na uczelni. Odpowiedzi wahały się w granicach 10-15%.
Mój dyplom nie równa się dyplomowi zdobytemu za parę lat. Ale nie, mnie to ani ziębi, ani grzeje, bo ja z tymi ludźmi nigdy nie będę konkurował. Prędzej będę ich przesiewał, będąc po drugiej stronie rekrutacyjnej barykady. A już dziś, weryfikując umiejętności z CV, ręce mi do kolan opadają.
Jak ktoś chce iść na studia, niech idzie. Ale tylko po prawdę. Po brutalną prawdę, która odsłoni bezużyteczne oblicze dyplomu. Studia są dziś sposobem na życie, formą lifestyle’u, a nie warunkiem koniecznym, by dostać ciepłą posadkę. Idąc tym tropem, jeśli chcesz zdobyć dobrą pracę, albo zostać kimś na miarę Billa Gatsa, chrzań te studia! Jeśli pokażesz mi, co potrafisz, jaki masz potencjał, jak szybko się uczysz, mam gdzieś to, czy w ogóle masz maturę. Serio.
Młody człowieku! Ogarnij się. Nie wiem, jak bardzo trzeba chcieć sobie utrudniać życie, by wybierać kierunki, produkujące masowych bezrobotnych. Idziesz tylko po to, bo tak wypada? Bo koledzy, to ja też, bo mamusia i tatuś siedzą na plecach? To dla kogo będziesz później studiował i pracował?
Przestań wbijać wiedzę z pożółkłych kartek profesorów, mentalnie i rynkowo tkwiących w minionej epoce. Zacznij coś sam robić i nie czekaj na praktyki czy staże, gdzie będziesz pażył kawkę albo stał przy kserokopiarce. Nie czekaj na rewolucję, kiedy uczelnie zamiast na wykład, siłą będą pchały do firm, gdzie nauczysz się pracy w zespole. Prędzej się kontynenty połączą, niż wyniesiesz z uczelni praktyczną wiedzę.
DIY, learning by doing i krok po kroku sam zdobywaj konkretne umiejętności. Ćwicz, ucz się na błędach, swoich albo obcych. Cokolwiek, oby nie było widać, że przespałeś 5 lat studiów na rynku pracy. Uprawiaj networking, obczaj miejsca, gdzie gromadzą się ludzie o podobnych zainteresowaniach. Śledź ważne wydarzenia i newsy z twojej działki. Bądź na bieżąco z tym, kto, co, gdzie i jak.
Ale spokojnie. Jeśli w czasie studiów nie będziesz miał na to czasu, zawsze możesz po 5 latach zrobić sobie jakiegoś „sramtrapa” i zostać prawdziwym Si-I-Oł. Co więcej, będziesz miał ogromną szansę, że ktoś za free nagra o Tobie teledysk. Nie ma to jak ogrzewać się w blasku popularności i patrzeć, jak klienci sami walą do Ciebie oknami i drzwiami, prawda?
W wielu sprawach masz rację.
Jednak sądzę, że nie powinieneś tak generalizować.
Nic nie jest tylko białe i tylko czarne.
Pozdrawiam 🙂
Nauczyłem się, że nie warto zawsze szukać na siłę znaku równości. Można się ze mną nie zgadzać, może czasem jest wkurzający, ale zawsze warto prowokować do myślenia, dyskusji i polemiki 🙂
To co najbardziej mnie wkurza w rekrutacji to informacje o treści: „w przypadku pytać prosimy o kontakt mamy_cie@dupie.pl„… ani razu nikt nie odpisał… poza automatem w co lepszych instytucjach.
Hej 🙂 Nie miałam czasu wcześniej się odnieść do tego tematu szerzej, dlatego teraz dorzucam swoje 3 grosze. Po pierwsze, bo jestem teraz rocznikiem na wylocie świeżo po studiach. Po drugie, bo miałam sposobność studiować nie tylko w Polsce.
Czasy się zmieniły i to o czym piszesz jest niestety smutną prawdą. Przyznaję bez bicia, że również w niej uczestniczyłam mniej lub bardziej refleksyjnie. Na szczęście nikt nie zmuszał mnie do wybrania konkretnego kierunku (choć wiedziałam że moi rodzice mają pewne wyobrażenia i swoje niespełnione marzenia) i ostatecznie wylądowałam na jakim chciałam. Pamiętam, że gdy poznawałam nowe osoby w moim wieku, rzeczą OCZYWISTĄ było zadanie pytania „co studiujesz” bo przecież wszyscy COŚ studiowali 😉
Potem los rzucił mnie na głęboką wodę i wylądowałam w Anglii. W skrócie : tak studiowanie w tym kraju różni się znacznie, są plusy i minusy, ale czy treści przekazywane są bardziej przydane w praktyce ? Nie powiedziałabym… (przyp.w moim przypadku były to kierunki humanistyczne) Do niedawna, mniejszość Anglików decydowała się na studia licencjackie, ale dziś już się to zmieniło i coraz więcej osób decyduje się na studia magisterskie a potem na doktoranckie…
Popyt napędza podaż i tak jak wspomniałeś…nie ma to niestety odzwierciedlenia w inteligencji narodu. Tak na marginesie zdobyta/wyuczona wiedza z inteligencją chyba nigdy za dużo mieć wspólnego nie będzie.
Wracając do tematu, Anglia tak samo jak Polska ma problem z młodymi bezrobotnymi.
Od tego roku studia na poziomie licencjackim za rok nauki kosztują 9000 funtów…tak 9000 (!) Z jednej strony to absurdalne – bo naprawdę prawie tego samego można się nauczyć na publicznej uczelni w Polsce za darmo…a z drugiej no właśnie, może to jakiś sposób by zahamować dostęp do bezmyślnego wybierania kierunku studiów.Ja sądzę, że im więcej wykształconych obywateli tym -wcale nie lepiej dla społeczeństwa. Lepiej mniej (z pasją zaangażowaniem i dedykacją dla zdobywanej wiedzy) niż więcej (dla zasady i dla odhaczenia)
Do pewnego czasu byłam zwolenniczką propagowania studiowania, ale teraz mając różne perspektywy, wiem, że z niewolnika nigdy nie będzie dobrego pracownika. Myślę, że aby coś się zmieniło mentalnie ludzie musieliby odejść od pewnych schematów myślenia, tego co powtarzają nam nasi rodzice od małego, tego w jakiej kulturze zostaliśmy wychowani itd itd… jest jeszcze kwestia pewnych kryteriów przy staraniu się o stanowisko…teraz to już jest woda na młyn, rodzice, pracodawcy…wszyscy oczekują, że wykształcenie min. wyższe. A potem jest płacz.
Więc jaka jest moja recepta na zmianę ? Mieć na tyle siły by pokazywać ludziom, że dyplom uczelni to nie wszystko. Przykład działa wirusowo. By zmienić świat zacznijmy od nas samych 🙂
Polecam 12 rozdział z tej ksiażki -> http://mail.stei.itb.ac.id/~ssarwono/KU1073/.buku/Foucault%20and%20Lifelong%20Learning.pdf Autorka odnosi się do badań szwedzkiego profesora, który przeprowadził badanie na grupie dorosłych osób która odmówiła darmowego dokształcania się. Byli tym najzwyczajniej w świecie nie zainteresowani. Zatem pompowanie ogromnych pieniędzy w propagowanie szkolnictwa wyższego moim skromnym zdaniem nie jest do końca uzasadnione.
P.S Ja chylę czoła nie przed magistrami i doktorantami, ale tymi którzy mieli na tyle jaj, żeby przeciwstawić się otoczeniu i powiedzieć NIE – wybieram inną drogę. Ja 6 lat temu nie miałam na tyle odwagi, a właściwie nawet przez myśl mi to nie przeszło…ale nigdy nie jest za późno by robić to co się naprawdę lubi, prawda 🙂 ?
Cześć Kasiu,
pod wszystkim tym, co napisałaś, podpisuję się rękoma i nogami. Zbyt duża liczba osób z wyższym wykształceniem nie jest dla żadnego kraju wygodna, ani tym bardziej pożądana. To jest błędne koło. Upowszechnienie się studiów, ich masowość, doprowadziła do sytuacji, w której młodych ludzi z dyplomem jest przesyt. Cały czas panuje stereotyp z lat 90., że po mgr czeka ciepła posadka, praca umysłowa za biurkiem, dobre wynagrodzenie i wakacje dwa razy do roku. Tymczasem ludzie z konkretnym rzemiosłem z działki roboczo-budowlanej potrafią dziś więcej zarobić, niż nie jeden magister przy biurku.
Dzięki za tak rozbudowany, fajny komentarz 🙂
Jest i taka sprawa, że u nas młodzi ludzie nauczeni są (być może jedyne, czego szkoła uczy) siedzenia, gdzie ich posadzą, chowania się za plecami kolegi i kombinowania tak, żeby móc siedzieć nadal bez żadnych perturbacji. A żeby znaleźć pracę po maturze trzeba mieć chęć, energię, poszukać, rozejrzeć się, nie iść utartym szlakiem, umieć siebie „sprzedać”, pokazać się, wyjść przed szereg. Ile osiemnastolatków to potrafi? 0,3%?
Tak to właśnie wygląda, ale z drugiej strony czemu się tu dziwić. To też wina popkultury, która pielęgnuje w nas to, co łatwe, przyjemne i bez wysiłku. Po co więc robić coś samemu, skoro można wysłużyć się kimś innym?
Nie mam studiów. Zaczęłam, ale z różnych powodów nie skończyłam. Na szczęście trafiałam na myślących pracodawców, przez pewien czas byłam nawet zastępcą naczelnego w lokalnym medium internetowym, teraz od niedawna realizuję swoją karierę i pasję przy okazji, w social mediach. Już teraz wiele firm patrzy na doświadczenie, a nie na papierek… Chociaż… Może po prostu mam szczęście?
Ciekawe tylko czemu ludzie po kierunkach technicznych zawsze znajduja dobrze platne prace bez problemu i to czesto juz w czasie studiów. Wiadomo jak ktos idzie na byle co to pozniej taka sama prace bedzie mial – bylejaką
Dokładnie. Jednak mimo wszystko denerwuje mnie ta nagonka na ludzi studiujących niektóre „nieopłacalne” kierunki. Dobra, ok może i będą nieopłacalne, ludzie którzy je skończą na pewno się o tym przekonają, ale komu się chce, kto ma czas na to żeby ciągle wstawiać np. głupie obrazki z nazwami kierunków i KFC czy innym przyszłym pracodawcą?
Myślę, że właśnie absolwenci kierunków ścisłych, którzy harowali kilka ładnych lat, a mimo to nie ma dla nich pracy.