Niech od początku będzie pełna jasność: nie mam nic przeciwko komercji, sponsoringu imprez, obecności marek i firm na różnych wydarzeniach. I nie tylko dlatego, że bez ich wsparcia wiele ciekawych imprez w ogóle nigdy by się nie odbyło.
Jest jednak jedno „ale”. Malta Festival to Mount Everest offowych, unikalnych, eksperymentalnych sztuk i teatrów plenerowych. To wydarzenie kulturalne dla najbardziej wymagających, szukających głębokiego, niebanalnego przekazu.
Od lat sponsorem głównym imprezy jest marka piwna Żywiec. Alkohol i wysoka kultura? Pasuje jak pięść do oka. Zaciskam zęby od lat i w obecności alkoholowego sponsora pochłaniam sztukę najwyższych lotów. Bez Żywca nie musiałbym zaciskać. Bo imprezy pewnie by nie było.
I tak sobie myślę: piwna marka to ostatnia rzecz, jaka kojarzy mi się z wyższą kulturą. I to żadne odkrycie, że najbogatsi rozdają dziś karty. Ale to niezwykle przykre i smutne, że ambitną sztukę uprawia się w obecności alkoholowego sponsora. Ktoś zaraz spyta: to lepiej, żeby w ogóle nie było? Alkohol Ci przeszkadza? Jesteś abstynentem? Bynajmniej! Moje chcenie, by było inaczej, można wsadzić na listę pobożnych życzeń.
Zastanawiam się jednak, co nas czeka w przyszłości? Czy przy kurczących się budżetach Ministerstwa Kultury, zadłużonych miastach po Euro, komercja będzie jeszcze bardziej widoczna w kulturze? Przy wejściu do opery dostanę od hostessy prezerwatywę, a w teatrze przerwą spektakl i rozwiną banner producenta wódki?
A co ciekawe, 4 lata temu Ministerstwo Kultury, świadome niemożliwości finansowego udźwignięcia całej imprezy z topowymi artystami, podpisało trójstronną umowę z miastem i Grupą Żywiec. To takie przykre, że instytucje i wydarzenia kulturalne nie mogą istnieć w najwyższej formie bez obecności marek, kompletnie niekojarzących się z charakterem przekazu danego wydarzenia.