To, że vlogi rosną w siłę widać dobitnie na jednym przykładzie. Kiedy za oceanem dyskutowano o zaletach i wyższości vloggingu nad bloggingiem, w Polsce stawiano pytania o sens wykorzystywania blogów w komunikacji korporacyjnej. To kolejny przykład, że nowe trendy w kraju nad Wisłą zadomowiają się przynajmniej z 2-letnim opóźnieniem.
Dziś polskich vlogerów, czy też showmanów z YouTube, którym warto poświęcić uwagę, jest jeszcze niewielu. Ich potencjał jest jednak na tyle duży, że niektóre marki zdążyły już to wykorzystać do realizacji własnych celów marketingowych. Czy, jak i dlaczego warto współpracować z twórcami treści wideo w internecie, przedstawiam na kilku konkretnych przykładach, także z rodzimego podwórka.
Vlog to nic innego jak blog, którego przeważającą część stanowią materiały wideo. Zdecydowana większość z nich ląduje na słynnym portalu YouTube. Techniczna różnica polega jednak na tym, że klasyczni blogerzy osadzają swoje treści (głównie teksty i zdjęcia) albo na własnej stronie z domeną, albo korzystają z wewnętrznych platform blogowych takich jak np. blogspot.com czy blox.pl.
W przypadku polskich vlogerów „domem” jest dla nich kanał na YouTube – nie mają oni w większości własnych stron internetowych, na których osadzają swoje filmy. To jednak wcale nie przeszkadza im w zdobywaniu stałych widzów i popularności w sieci.
Mój mały Hollywood
Jak wiele trendów, tak i vlogging przywędrował z USA. Skokowy szczyt popularności amerykańskie vlogerki zdobyły ok. 4 lat temu. Pierwszą z nich, która przekroczyła milion subskrypcji, była Michelle Phan. Jej vlog to dziś poradnik o modzie i wizażu dla milionów internautek z całego świata. Pojedyncze odcinki notują dziś niekiedy grubo ponad 2 miliony odsłon.
Nie mniejszy sukces osiągnęła Brytyjka Lauren Luke, znana w sieci pod pseudonimem panacea81. Choć liczba jej subskrybentów wynosi jedynie pół miliona, to może się ona poszczycić kosmetykami pod szyldem własnego nazwiska, dwiema autorskimi książkami i stałą rubryką w brytyjskim dzienniku „The Guardian”.
Na polskim podwórku również wykształciła się już niewielka grupka vlogerek, „produkujących” treści wideo o tematyce podobnej do swoich zachodnich koleżanek po fachu. To głównie znane z blogosfery fashionistki, czy jak kto woli szafiarki, oraz wizażystki. Mogą one na razie pomarzyć o statystykach wyświetleń czy subskrypcjach z sześcioma cyframi. Jednak kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń i kilkanaście tysięcy stałych widzów to już łakomy kąsek dla przedstawicieli nie tylko największych marek.
Ja, kamera i szminka
Vlogerki z pozoru niewiele różnią się od klasycznych blogerek. Także, a może i przede wszystkim, są żywymi przewodniczkami po świecie mody, koleżankami z sieci, które inspirują i podpowiadają. Są w końcu też prosumentkami, market mavens, grupą konsumentek, która ma z pewnością dziś spory udział w rozpowszechnianiu informacji o usługach i produktach w społeczeństwie.
Twórczynie treści wideo w sieci publikują przede wszystkim filmiki instruktażowe. Pokazują na nich, jak zrobić makijaż, czy ułożyć włosy, prezentując przy tym produkty, które w ich opinii najlepiej się do tego nadają. Widz obcuje ze słowami i wizerunkiem żywej osoby, a nie tylko jej tekstem. Wszystko jest więc zatem bardziej autentyczne. O wiele łatwiej jest przecież przekazać instrukcje dot. makijażu na filmie, niż opisać to słowem czy statystyczną fotografią.
Wystarczą im do tego cztery ściany własnego pokoju, kamerka internetowa i kosmetyczka. Fashionistki z kolei zabierają niekiedy kamery do sklepów odzieżowych, eksponują konkretne „metki” i doradzają, w co ubrać się na różne okazje.
Pole do popisu dla marketerów jest tutaj ogromne. Wypowiedziane przez zachodnie gwiazdy YouTube słowa działają na ich fanki niczym zaczarowana różdżka. Rekomendowane przez nie produkty wnet znikały ze sklepowych półek. Później marki zaczęły same się zgłaszać, a vlogerki mogły wybierać, z kim chcą współpracować.
Siła polskich odpowiedniczek Lauren Luke i Michelle Phan jest z pewnością słabsza. Ale na tyle wysoka, że kosmetyki przekazywały vlogerkom takie marki jak Vichy, czy mniej znane Vipera i Joko. Sieć Aptek Super-Pharm sponsorowała odcinki jednej z nich, a drogerie Rossman rozpisały swego czasu konkurs na najlepszy wideoblog. To konkretne przykłady, że choć vlogging w Polsce raczkuje, to wcale nie jest ignorowany. Wręcz przeciwnie. Daje spory wachlarz działań w zakresie kreowania marki w sieci.
Warto jednak pamiętać, że prosumenci, choć nie są liczną grupą, to jednak niezwykle wpływową w swoich środowiskach. Posiadają rozległą wiedzę o produktach i usługach swoich ulubionych marek. Biorą aktywny udział w procesie ich tworzenia, dzielenia się swoją opinią i doświadczeniem. Niegdyś informacje te przekazywane były ustnie, dziś prosumenci robią to recenzując produkty właśnie na vlogach, biorąc udział w dyskusjach na forach internetowych, czy publikując krótkie wiadomości w swoich profilach na Facebooku.
Złap ambasadora w sieci
Vlogerki-prosumentki mogą stać się naszymi najlepszymi ambasadorami, pod warunkiem, że damy im to, czego oczekują. A więc szerokiej relacji i dyskusji, identyfikacji z marką, wszechstronnej wiedzy o produkcie, czy zaproszenia do wspólnego działania.
Nie trzeba dziś już chyba nikogo przekonywać, że zdecydowana większość klientów wierzy rekomendacjom innych konsumentów, znajomym. Tyczy się to także opinii w internecie. Jeśli chcemy współpracować z vlogerkami, to pamiętajmy, że są one dziś już świadome swojej wartości na rynku. Zaproponowanie samych giveawayów, sampli, czy obecności na organizowanych przez markę wydarzeniach może nie być wystarczająco motywujące.
Pamiętajmy również, że autorki odwalają kawał dobrej roboty. Poświęcają mnóstwo czasu na vlogi, by wpierw zdobyć wiedzę, a następnie wcielić ją w praktykę przed kamerą. Robią to całkiem bezinteresownie i z poczuciem misji. To swoją drogą jest ich największa karta przetargowa. Kilkadziesiąt tysięcy stałych widzów ufa im, bo są tacy jak one, a przy tym otrzymują wartościowe, o dużych walorach użytkowych treści.
Co więcej, są bardziej skłonni im uwierzyć, bo vlogerki w ich oczach robią to z dobrego serca i nikt im za to nie płaci, a na dodatek wchodzą z nimi w interakcję nie tylko poprzez komentarze pod filmikami. To zupełnie coś innego, niż reklama w telewizji, która jednokierunkowo nadaje komunikat ustami speców w białych ciuszkach z laboratorium.
Vlogi i showmani na fali
Gdy piszę o vlogerach mam na myśli tych, których treści odwołują się bezpośrednio do ich codziennego, prawdziwego życia, pasji, czy pracy. Dają się oni poznać od podszewki, są „życiowi”, opowiadają o swoich przemyśleniach i tym, co ich otacza z perspektywy „ja”.
Odrębną grupę twórców YouTube’owych filmów stanowią tzw. showmani. Ich pokazy (czyli show) to coś na wzór komediowych form, zbliżonych do stand-up-ów. Ich audycje od klasycznych vlogerów różnią się tym, że są mniej lub bardziej wyreżyserowane, a sami autorzy kreują pewne postacie, rozprawiając się z konkretnymi tematami w sposób komiczny. Innymi słowy, tworzą e-kabaret. Na polskim podwórku, godnych uwagi, gromadzących od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy wyświetleń każdego odcinka showmanów, można policzyć raptem na palcach jednej ręki.
Najbardziej znani, Niekryty Krytyk oraz Lekkostronniczy, mają już za sobą epizody na polu marketingowej współpracy z markami. Ten pierwszy, właśc. Maciej Frączyk, szybko zdobył sporą popularność na YouTubie, kopiując sprawdzoną za oceanem ideę programu Nostalgia Critic. W swoim show powraca z nostalgią do czasów dzieciństwa, czyli przełomu lat 8o. i 90. Niekryty Krytyk bez żadnych ogródek recenzuje i komentuje wszystko to, co kojarzy mu się z tamtym okresem. Dodaje do tego sporą dawkę cynizmu, sarkazmu i czarnego humoru.
Jak przyznaje sam autor swojego show, obrandowanie programu jak najbardziej wchodzi w grę. Jedyny warunek to taki, by było tu spójne z koncepcją i formą audycji. Jak na razie, pomimo atrakcyjnych ofert, nie zdecydował się na taką formę współpracy. Jego popularność i pomysł podchwycili jednak włodarze Radia Zet, w której prowadzi od niedawna autorską audycję, nie rezygnując ze swojej dotychczasowej działalności na YouTubie. To dobry przykład, że szukając dziś czegoś nowego, świeżego, warto zajrzeć i zobaczyć, jak rozwijają się internetowe show.
Z kolei Lekkostronniczy, (właśc. Włodek Markowicz i Karol Paciorek) wrzucają na YouTube każdego dnia wideo produkcje, których tematami jest to, co ci panowie usłyszeli lub przeczytali. Opakowują to oczywiście w swój charakterystyczny styl, tworząc w ten sposób komiczny kanał internetowej telewizji.
Oglądalność poszczególnych odcinków waha się między 30 a 40 tys. odsłon. Są do tego bardzo aktywni w social mediach, odpowiadają na każdy email widzów, włączyli się także ostatnio w akcję charytatywną. Jednak wzorem do naśladowania dla marketingowców jest projekt realizowany z tymi panami we współpracy z Wydawnictwami Szkolnymi PWN.
Lekkostronniczy wcielili się tutaj w rolę Tytusa i Tymona i dzięki odrębnemu projektowi stali się w ten sposób częścią akcji promocyjnej Akademii Maturalnej PWN. Forma przekazu pozostała bez zmian. Jednak w tym przypadku mamy do czynienia raczej z serialem o dwóch, zupełnie przeciwstawnych do siebie charakterach. Karol (w serialu Tytus) gra wyluzowanego podrywacza, rutynowego imprezowicza, który oddaje w najem pokój pełen książek Włodkowi (w serialu Tymonowi). Ten drugi wciela się w postać mola książkowego.
To dotychczas z pewnością najbardziej odważna i niekonwencjonalna akcja wydawnictwa, która oddała część działań pod opiekę internetowym celebrytom. Mieli oni pełną dowolność co do postaci, tekstów i fabuły.
Kamera wideo z dużym kalibrem
Przytoczone wyżej przykłady są zaprzeczeniem stereotypowego postrzegania YouTube, jako morza jedynie głupich filmików. Zwróćmy również uwagę, że coraz częściej zatracamy umiejętność opowiadania. Na pytanie „Jak minął Ci urlop?” odpowiadamy dziś najczęściej „Tego nie da się opowiedzieć. To trzeba zobaczyć”. Obraz działa na nasze emocje najsilniej, a ten ruchomy, wytworzony przez vlogerów, z pomocą muzyki i słowa z pewnością będzie zyskiwał na znaczeniu w procesie podejmowania decyzji o zakupie produktów lub korzystania z usług przez potencjalnych klientów.
Mamy w Polsce wiele ciekawych regionów, o których turyści wiedzą albo mało albo nic. Mamy wiele unikalnych miejsc, klimatycznych restauracji, przestrzeni, które warto pokazać i wypromować. Warto więc w końcu zastanowić się, czy w poszukiwaniu niestandardowych form kreowania marki i docierania do swoich klientów, nie wykorzystać rosnącego potencjału vlogerów.
Czy będzie to marketing szeptany, czy product placement w ich produkcjach filmowych, mamy z pewnością do czynienia z sytuacją win-win. Wygrywa marka i miejsce, bo w ich otoczeniu widzowie zobaczą vlogera, osobę, której ufają. Zwycięsko wychodzi także sam vloger, bo urozmaica przekaz, mając do dyspozycji różnorodne przestrzenie, czy produkty i usługi, o których może wspomnieć. Wygranymi są także widzowie, bo docierają do nich interesujące treści.
Trafiłem tu z Wikipedii 🙂 Propsy za tekst i bloga. Masz niezłe pióro!
Ja też z Wikipedii 🙂 Skąd wiadomo, że Phan jako pierwsza miała milion subskrypcji? Potrzebuję tego do pracy licencjackiej. Jakbyś mi mógł podesłać źródło lub coś gdzie dalej sama pokpię, to będę wdzięczna: malaciemna@wp.pl
Skąd wiadomo? Wiadomo z tego bloga, więc źródłem jest adres strony: http://www.socialtalk.pl
Dzięki! 🙂
I ja tez trafilem z Wikipedii. Sam probuje przerobic swoj marazm zycia na rodzaj vloga, ktory na razie jest dosc eksperymentalny. Zaprszam jesli lubicie dziwactwa 🙂 https://youtu.be/FvI4kUqHvEM