Nie, nie spodziewaj się objawień niczym twarz Kaczyńskiego w oknie warszawskiej kamienicy. Na pomysł tego wpisu wpadłem właściwie dzięki Wam, a raczej dzięki dyskusji na Fejsie pod fotą z paluszkami chlebowymi i żelami Durexa, które kupiłem w hipermarket Tesco. Oto garść refleksji w temacie polowania na promocje w hipermarketach.
Ideał, który nigdy się nie narodzi
Ponad dwa lata temu miałem krótki epizod ze start up’em, którego główną działalnością było prezentowanie gazetek promocyjnych ze wszystkich hipermarketów w jednym miejscu. Brzmi ciekawie, hm? Ale tylko na pozór. Bo nawet jeśli identyczne twory gdzieś za zachodnią granicą bił rekordy popularności, w Polsce to się nawet o branżowe podziemie dobrze nie obiło. Powody? Za dużo ich i zbyt skomplikowane – zanudziłbym Was.
Jednak z każdego projektu wyciąga się zawsze jakąś kuchenną wiedzę i doświadczenie. Nie tylko branżową, ale też taką czysto konsumencką, która Was pewnie najbardziej zainteresuje.
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego w internecie jednym kliknięciem można porównać ceny biletów lotniczych (np. przez porównywarki typu Skyscanner, Kayak, Momondo), sprzęt komputerowy (Ceneo, Skąpiec, Nokaut), ale nie ma porównywarki cen produktów FMCG? Czyli takich szybkozbywalnych jak kawa, piwo, ser, czekolada?
To byłoby rewolucyjne rozwiązanie, ocierające się o ideał. Wchodzisz do sieci, wybierasz konkretne produkty i dostajesz gotowy koszyk z końcową ceną. Przed wyjściem z domu wiesz dokładnie, do którego sklepu iść lub jechać, by zapłacić za te same produkty jak najmniej.
Dla mnie pomysł genialny. Niestety, duże sieci handlowe nigdy nie zgodziły się na udostępnienie baz danych z cenami. Taki internetowy komfort w porównywaniu cen przed wyjściem z domu zarżnąłby ich z prędkością światła.
Jasne, zawsze można o 6 rano wysłać hordy ludzi, którzy będą ze skanerami w ręku sczytywać ceny we wszystkich hipermarketach, wysyłać zdalnie do specjalnej bazy, a następnie prezentować zbiorcze dane w internecie. Pytanie tylko, jaki model biznesowy musiałby taki start up przyjąć, żeby na siebie zarabiać? Znając opór ze strony sieci handlowych na propozycję płatnej współpracy, trzeba byłoby mieć studnię pieniędzy. I to najlepiej bez dna.
Od biedy można byłoby zatrudnić 10 osób, które codziennie wchodziłyby do sklepów internetowych sieci i ręcznie kopiowały dane do bazy. Brzmi topornie. Na dłuższą metę nie widzę w takiej strategii skutecznego modelu zarobkowego.
Jednak porównują…
Są jednak w sieci miejsca, gdzie co tydzień porównuje się ceny w hipermarketach przy pomocy tzw. koszyka cenowego (50 identycznych produktów). To dość pożyteczne narzędzie, bo pokazuje pewne trendy. Czasami zdarza się tak, że jeden produkt w drogim koszyku jest najtańszy w swojej kategorii. Np. piwo Żywiec jest najtańsze w drugim (!) najdroższym koszyku, albo pomidory na wagę są najtańsze w piątym najdroższym koszyku.
Nas jednak interesuje suma końcowa, prawda? A tu od tygodni, żeby nie powiedzieć, że od miesięcy, ciężko pobić Auchan. Oczywiście, wszystko trzeba chłodno kalkulować. Bo może czas i benzyna na dojazd zrównają koszt droższego koszyka w innym miejscu. Nikt mi jednak nie powie, że nie warto jechać do Auchan, by zaoszczędzić aż 70 zł w porównaniu do Piotra i Pawła.
Można też stworzyć sobie dowolny koszyk, wybierając lokalizację (np. Warszawa), wrzucając 10 z 50 produktów i porównać je tylko w dwóch hipermarketach. Takie narzędzie znajdziesz tutaj.
Gazetki promocyjne w internecie
Bardziej czasochłonne jest przeglądanie gazetek promocyjnych w sieci. Bo musisz wejść do każdej z nich i przeglądać stronę po stronie. Ale czasami naprawdę warto. Dobrym przykładem niech będą moje lubrykanty, które upolowałem w Tesco w promocji 2 za 1. Zwracam na to szczególną uwagę, bo kupując coś cyklicznie wiem, jaka jest cena w tzw. standardzie. Jestem przez to mocno wyczulony, czy to faktyczna korzyść, czy tylko pozorna.
Tesco mam bardzo blisko, więc tu się nigdy nie waham. Gdybym tę samą promocję upolował w bardzo odległym Auchan, to nie ruszyłbym się z domu. Poza tym nie zawsze wszystko wyłapię na sklepowych półkach, więc przeglądanie gazetek on-line z hipermarketów w najbliższej okolicy nie jest pozbawione sensu. Mądre z Was bestie, więc sobie wygooglujecie te gazetki. Powodzenia! 🙂
No, w skali roku robi się z tego konkretna oszczędność. Myślę że u nas jednak mimo, że narzekamy na zarobki, to nie ma takiej dojrzalej kultury oszczędzania. Dzięki za porady.