Wyczuwasz, że wezmę Facebooka w objęcia i obronię? No tak dobrze to nie będzie. Zresztą dla pewnej grupy ludzi też nie. Bo w sumie jakoś nie potrafię znaleźć zrozumienia dla tych, którym ostatnie doniesienia o badaniach zachowania, emocji i preferencji politycznych użytkowników Facebooka podnoszą ciśnienie.
Jak to tak? Manipulowali mną? Przeprowadzali na mnie badania? I to jeszcze bez mojej zgody!? Jak to Max Kolonko zwykł zaczynać swoje relacje zza oceanu: skandal, wstyd i oszustwo!
Dobra, trochę sobie teraz szydzę, a sprawa jak z policyjnych kartotek, więc zejdźmy na chwilkę na poważne tory.
Ale nie znowu na jakieś strasznie poważne, sztywne tory. Bo powiedz tak szczerze i uczciwie: wytrzymałbyś wywód na 20 tys. znaków ze spacją o big data? No właśnie, nawet ja bym nie wytrzymał.
99,9 proc. kontroli
Ale do rzeczy. Zacznijmy od dobrego pytania. Pamiętasz kiedy ostatnim razem miałeś totalną kontrolę nad własnymi emocjami? Ale tak w 100 proc.? No dobra, w 99,9 proc.? Myślisz, że znajdziesz wiele takich sytuacji? Ja sobie to pytanie też zadałem i choć moja samoświadomość jest bardzo wysoka (wersja nienarcystyczna: wyższa od przeciętnej), to jednak odpowiedź u mnie brzmi: bardzo sporadycznie.
Nawet jeśli będziesz sobie wmawiał, że coś jest dziełem losu czy przypadku, to ja wierzę, że każdy los ma swojego sprawcę.
Niewiele rzeczy robimy dziś w 100 proc. racjonalnie. Ba! Nawet w 50 proc. ciężko znaleźć takie rzeczy. Naprawdę. To jak bardzo ulegamy, zależy od tego, jak bardzo jesteśmy w stanie kontrolować własne zmysły. Każdy ma jakiś autorytet, komuś wierzymy bardziej lub mniej. Choć pewnie wmawiasz sobie, że na reklamy jesteś odporny jak Putin na demokrację, to one jednak na ciebie działają.
Oczywiście, możesz być baaaardzo świadomym konsumentem. Możesz czytać recenzje baaardzo wiarygodnych blogerów i ufać tylko rodzicom oraz znajomym (albo księdzu). Tylko jak mocno będziesz wmawiał sobie, że to twoja niezależna, absolutnie autonomiczna decyzja (bo przecież ten wiarygodny bloger, ta dobra mama i zaufany ksiądz to żadne podstępne kreatury) , to sposób jej podejmowania (czy mówiąc fachowo: ścieżka dojścia do produktu) nie był zależny wyłącznie od Ciebie.
Kup mnie, kup, no prooooszęę!
Przeczytałem w jednej z mądrych książek (no wybacz, nie pamiętam dokładnie w której, choć bardzo chciałbym ci ją teraz polecić), że w porównaniu do XIX w. współczesny człowiek styka się z kilkoma tysiącami komunikatów więcej. I to codziennie! Czaisz to?
Tak, codziennie stykasz się z kilkoma tysiącami komunikatów. Tu opakowanie ciasteczek woła z półki „hej, Kasiu, kup mnie, jestem najlepszy”, tu ubrania na modelu wyglądają lepiej niż na tobie, a tu takie mięciutkie, puszyste kociaki na poduszce.
Dopóki więc nie rozpoczniesz życia jak Robinson Cruzoe (tak na marginesie, to ja wiele razy o czymś takim myślałem, ale czuję, że kilka rzeczy na tym świecie jeszcze muszę zrobić), to pominięcie tych komunikatów jest praktycznie niemożliwe.
Ale na potrzeby tego wpisu uznajmy jednak, że to co zrobił Facebook to absolutnie skandaliczna sytuacja i wszelkie „zuo nad zuem”. Oczami wyobraźni widzę jednak nadal, że masz w portfelu kartę debetową, na drugiej zakładce w przeglądarce logujesz się do konta pocztowego (np. do Gmaila), byłeś ostatnio w jakiejś drogerii, płaciłeś w restauracji kartą stałego klienta. Wszędzie w tych miejscach, każdym narzędziem, jesteś manipulowany. Jak nie wzrokowo, to zapachem. Jak nie zapachem, to każdym innym centymetrem ciała.
No co z tym zrobisz? Nic nie zrobisz
Osobiście uważam, że prywatność jest dziś mocno passe. Kiedyś ktoś się z tym nie zgadza, to nie przeraża mnie to tak bardzo, jak brak konsekwencji. Bardzo często wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak nieświadomie udostępnia o sobie informacje. Mało tego. Nie wiedzą, jak podstępnie te informacje są od nich pozyskiwane. A później widzę, jak bydlęcym jazgotem w internecie lamentują, że Facebook ich oszukał, że zmanipulował, że to wina Facebooka.
To nie wina Facebooka, tylko braku świadomości. Im większa świadomość, tym większa szansa, że będziesz podejmował bardziej racjonalne decyzje (choć powtórzę: nie jesteśmy w stanie podejmować w 100 proc. racjonalnych i autonomicznych decyzje). Z doświadczenia jednak wiem, że sama świadomość jeszcze nic nie znaczy. Dlaczego?
No bo i ty i ja dobrze wiemy, że Mc Donald’s mocno tuczy. Mamy tego świadomość, prawda? A jednak od czasu do czasu wdepniemy na fryteczki. Identycznie z palaczami – mają pełną świadomość, że to szkodzi, ale nadal palą.
Od świadomości do zmiany decyzji jest niekiedy długa droga. I ja to rozumiem. Zupełnie inaczej jak od bydlęcego jazgotu do niekonsekwencji. Tu akurat spora grupa ludzi dość szybko się potrafi przemieścić. I tego już nie rozumiem.
No dobra, ja mimo wszystko sądzę, że często jestem w całkiem świadomym stanie. Niestety najczęściej objawia się to w domu… Ale nie rozumiem o czym jest ten post – jak Fb kogoś oszukał? Bo ten wpis jest trochę jak przemówienie „proszę państwa, doszło do okropnych rzeczy, musimy się postarać, aby więcej nie doszło, do tego, do czego doszło”.
@Natalia, głęboko wierzę, że 99 proc. czytelników odpowiedź na pytanie „o czym jest ten wpis” znalazło w pierwszych dwóch akapitach 🙂