Im bardziej zagłębiałem się w tekst Mikołaja Nowaka w Briefie (Era blogera – co może zrobić bloger, żeby pisać lepiej), tym bardziej miałem do niego ambiwalentny stosunek. O tym, pod czym się podpiszę, a pod czym absolutnie nie, opowiem w następnych akapitach.
Ale żeby od początku była pełna jasność. Nie przemawia do mnie krytyka i porady osób, stojących z boku. Nie do końca czują się elementem tej blogosfery, są jakby na zewnątrz, odcinają się, ale wiedzą, co tej blogosferze potrzeba. To trochę tak, jakby czarna owieczka, będąca dziś agnostykiem, podpowiadała katolikowi, jak ma być jeszcze lepszym katolikiem. Nie, dziękuję.
Bloger-wydawca
Czy cechy wydawcy pozwolą stać się lepszym blogerem? Warsztatowo, organizacyjnie – tak. I mówię z autopsji. Nie byłbym dziś tym, kim jestem, gdyby nie zarządzanie serwisem turystycznym i przedruki na główną Onetu, Gazety, WP, czy obecność w mniejszych, branżowych tytułach.
To hartuje. Odkrywa przed tobą brutalne mechanizmy, rządzące światem mediów. Poznajesz na własnej skórze oblicze content curation, zdajesz sobie sprawę, że musisz rżnąć artykuły pod SEO albo pod reklamodawców i nie możesz głębiej popłynąć. A później stajesz się blogerem i masz to wszystko w dupie. Polecam.
Fristajl to ZUO?
„Jest coś, na co szczególnie zwracam uwagę. Coś co umniejszy nawet najlepszemu tekstowi czyniąc go nieciekawym i pretensjonalnym… To przerażająca ilość kolokwializmów i nowomowy. Te wszystkie – w większości – młodzieżowe akronimy („srsly?”), gimnazjalny patos, pompatyczna tonacja! To wszystko brzmi jak tyrada jednostki walczącej o uwagę innych.”
I tu będę w totalnej opozycji, cytując słowa Jarosław Kuźniara z gali Blog Roku 2013. „To świetnie, że wy, blogerzy, funkcjonujecie na własnych zasadach poza redakcjami”.
To jest największa zaleta blogosfery. Taki fristajl okraszony językową pokracznością. Po to właśnie czytam blogi, bo szukam w nich nie tylko językowej odskoczni od sztywnego przekazu w tradycyjnych mediach. Im więcej standardów z tradycyjnych mediów blogosfera przyswoi, tym bardziej będzie do nich podobna. A to zły kierunek.
To jest piękne, że mogę na blogu napisać c’mon, pfff, badum tss. I będę zrozumiały. Bez uszczerbku na zajebistości mojego bloga i persony. To jest piękne, że nie mam nad sobą szefa, kolegiów redakcyjnych i linii programowej. Dbałość o tekst? Jasne! Ale kolokwializmy nie są synonimem niskiej jakości tekstu.
Oglądając jeden czy drugi program informacyjny w telewizji napotykam na podobne, żeby nie powiedzieć identyczne formy, schematy i mechanizmy. Blogosfera jest jak seks na pierwszej randce – ogromną niespodzianką. Jest różnorodna, często zaskakująca, niepoprawna i pokraczna.
Każdy fristajl i błędy językowe najzwyczajniej w świecie mnie uwiarygadniają. Udowadniają, że jestem z ludu, że rozumiem i utożsamiam się ze społeczeństwem. Są oznaką naturalnej nowomowy, którą użyłbym, gdybym rozmawiał z tobą fejs to fejs. Gdybym mówił inaczej na co dzień, a inaczej na blogu czy vlogu, to wówczas właśnie bałbym się o swoją wiarygodność. Jest zupełnie inaczej.
Blogi od zawsze kojarzyły mi się z oddolną inicjatywą. Kreowaną przez zwykłych ludzi, a nie przez dziennikarzy. Co za absurd więc, że na co dzień przywykliśmy do mowy potocznej – w sklepie, na uczelni, w pracy – a przeszkadza nam to na blogach?
Jasne, cały czas uważam, że nowe media mogą się dziś dużo nauczyć się od starych mediów. Ale te drugie zginą, jeżeli nie zaadaptują trendów panujących w nowych mediach. Nowe media bez starych zawsze sobie poradzą. Zawsze. Stare media bez nowych (czy jak kto woli tzw. prasy hybrydowej) pójdą do piachu wraz z ostatnim obywatelem wychowanym na PRL-owskich odbiornikach.
Ale żeby coś ocenić, trzeba mieć jakiś punkt odniesienia. Co jest dziś bardziej szkodliwe? Warsaw Shore ze statystami, których zasób słownictwa utknął w podstawówce, czy blogowa nowomowa?
Blogerska autentyczność
I na koniec parę personalnych zdań do Ciebie, Mikołaju, bo na pewno to czytasz. W tekście odniosłeś się jeszcze do poczynań Kominka. Ponieważ nie jestem jego ambasadorem, bronić go nie będę, choć i pod twoimi zarzutami ciężko mi się podpisać. Zmierzam jednak do czegoś innego. Największą wartość, jaką stare media mogłyby zaoferować blogosferze, oprócz twojego tekstu w Briefie, to praktyczny wymiar warsztatowy.
Nie wiem, jakie są wasze możliwości. Ale w szczerość twoich porad i niczym niewymuszoną chęć pomocy, bardziej uwierzyłbym wtedy, gdybyś zabrał 10 najbardziej rokujących blogerów do redakcji TVN24.pl i czegoś ich tam nauczył na żywym organizmie, niż pisał poradnikowe teksty w Briefie. Bo raz, że blogerzy tam prawie nie zaglądają, a dwa, wszyscy na tym skorzystamy.
nic dodać nic ująć, pięknie!
„A później stajesz się blogerem i masz to wszystko w dupie.” – ee, patrząc na treści na wielu blogach to nie koniecznie niestety 😉
Masz rację. W tym zdaniu mówiłem głównie o sobie. No i może o 10 proc. problogerów.