Facebook nie działa, jest „be”, kończy się i w ogóle. Jazgot słychać zewsząd. Od firm na pseudospecjalistach kończąc. Do tej grupy dołączają też pojedynczy blogerzy, których argumenty są dla mnie mało przekonywujące.
Ale od początku. Temat zainicjowany przez Podróżnickich, podchwycony przez Andrzeja z Jestkultura.pl i może jeszcze kogoś, ale nie wyśledziłem. O co chodzi? Ano chodzi o to, że Facebook ponoć zabija radość z blogowania.
Generalnie wylew frustracji, rozterek i obserwacji na temat Facebooka, aktywności użytkowników i nakładu pracy. Tak, nakładu pracy, jakim stało się kombinowanie z edge rankiem, dystrybucją i kilkoma innymi czynnikami.
Fochy internetowych dinozaurów
Tak szczerze: czy to nie są absurdalne fochy? Szczególnie w kontekście bardzo dynamicznie zmieniającego się Facebooka? Bo już pomijam fakt, że czasy, kiedy wystarczyło tylko pisać minęły. Że nawet media workerzy w dużych redakcjach (Onet, Gazeta) muszą wykazywać umiejętności dystrybucji treści, zarządzaniem nią i walką o uwagę czytelników na Fejsie?
A co dopiero bloger, który jest panem i władcą swojego poletka? Blogerski sukces ma dwa imiona. Twórca i dystrybutor. Bloger musi nie tylko tworzyć, ale musi ciągle szlifować metody dystrybucji treści. Musi być dziś 2 w 1. Musi umieć oszukać nieszczęsnego edge ranka, dywersyfikować kanały i reagować na zmiany.
Bo tak. Bo takie są właśnie czasy, wszystko ewoluuje i się zmienia. Jest coraz większa konkurencja, a społeczeństwo głupieje i woli śmieszne obrazki, niż ambitne treści. Temat złożony. Na pewno nie na jedną notkę, chociaż już o tym trochę tu pisałem. Mówiła też o tym Natalia Hatalska na BFG 2012. Może content is the king, ale królową jest dystrybucja. Może to królowa już objęła władzę?
Mnie też to wkurza…
Ale myślicie, że mnie to nie denerwuje? Że ja wokół tego przechodzę obojętnie? Że się we mnie nie burzy, kiedy Facebook nadaje linkom do notki mniejszy zasięg, niż głupi obrazek z Kwejka? Nic z tych rzeczy!
Problem polega chyba jednak też na tym, że wspomnieni blogerzy chcieliby mieć sami mięć większy wpływ. Bo nie podoba im się fakt, że to Facebook decyduje za nas, co wyświetli. Ale przecież wchodząc na Facebooka wiedzieli, że nie należy on wyłącznie do nich. Nie mają nad nim kontroli i muszą liczyć się nie tylko z hormonami czytelników, ale i niezrozumianymi zmianami w serwisie.
Zresztą takie są właśnie media społecznościowe z definicji. To media tworzone przez użytkowników i to oni finalnie zdecydują, co zostanie zaakceptowane, polubione, pochwalone, a co skrytykowane i „zakopane”. Nie ma nad nimi totalnej kontroli.
… ale czy można aż tyle oczekiwać?
Ale zrozumiałbym takie fochy i oczekiwania, gdyby ktoś z Facebooka korzystał odpłatnie. A blogerzy chyba zapominają, że Facebook 5-6 lat temu w ogóle nie istniał jako jeden z najbardziej efektywnych kanałów dystrybucji blogowych treści. Dziś większość korzysta z niego za friko z zerową barierą wejścia. I to często Facebook po Google jest drugim największym źródłem odwiedzin na blogach. Zadaje więc zatem pytanie: jaki może być poziom oczekiwań i frustracji, kiedy korzysta się z jakiegoś narzędzia za darmo?
Nawet ci, którzy wydają dziś setki złotych na kampanie facebookowe są równie mocno zawiedzeni. Powinni być traktowani jak klienci z prawdziwego zdarzenia, a czują się jak zło konieczne. Jakieś bzdurne obostrzenia z powierzchnią tekstu w obrazkach, z długim czasem oczekiwania na zatwierdzenie kampanii i jeszcze innymi wkurzającymi rzeczami. Tak, podkreślam – ci, którzy zostawiają kasę na Facebooku też mają identyczne, żeby nie powiedzieć, większe problemy.
C’mon, strzelanie fochów na Facebooka i dziwienie się tym wszystkim zmianom, to jak oczekiwanie, że do świni będzie pasowało siodło.
Kamil, To bardziej wynika z tego, że twórcy zazwyczaj znają się tylko na tworzeniu i jak ognia boją się dystrybucji, sprzedaży, marketingu bo po prostu tego nie czują. Dlatego łatwiej jest ludziom ze średnimi skillami w tworzeniu ale dużymi w dystrybucji. Tak było kiedyś i tak jest teraz. Teraz jest łatwiej i powinni to docenić. Bo nie ma gatekeeperów w postaci wydawnictw, którzy albo coś łaskawie puszczą albo nie.
Masz rację, że trochę za bardzo się foszą bo w końcu FB jest darmowy i powinni doceniać każdy dodatkowy link. Na Google już mało kto narzeka, że spadł na dalsze pozycje.
Powinni budować wielokanałowy traffic i lojalną grupę odbiorców skupiając się na jakościowych 2000-3000 czytelnikach a nie 30 000 pustego ruchu.
@Paweł, zgadzam się z Tobą. Jeśli ktoś chce być tylko twórcą i tylko na tym się zna, niech nie narzeka, że spędza nad wpisem kilka dni, a później nikt nie chce tego przeczytać. Takie mamy czasy, i chyba wcześniej też nie było inaczej, że nawet najlepszy tekst, jeśli nie będzie miał dystrybucji, nikt się o nim nie dowie.
Ja to zawsze i wszędzie powtarzam – kiedyś ludzie wcale nie byli mądrzejsi 🙂
Proporcje były te same, tylko część ludzi zamiast siedzieć na kwejku przeglądała Bravo czy Bravo Girl. A wcześniej pewnie co innego robili.
To nie jest tak, że przed erą internetu wszyscy czytali Mickiewicza i Szymborską 🙂
Co do dystrybucji, to jest tak samo jak z niszowymi pisarzami czy poetami. Niektórzy cieszą się, że w ogóle ich ktoś czyta, a część psioczy, że są niedoceniani i nikt ich nie kocha (broń Boże to nie przytyk do Podróżnickich). Ja bym się na miejscu tych „niekochanych” skupił trochę na wyjściu do ludzi i odbiorcy zawsze się znajdą 🙂
@Łukasz, racja. Trzeba koniecznie wyjść ze swojego grajdołka do ludzi. Być bardziej otwartym, aktywnym w dostarczaniu treści, animacji etc.